Mars.... z szuflady...


To jest zawartość szuflady Marsa.
Jego historia, jego opowieść.
Będzie tak jak Mars będzie chciał.  Jeśli zdecyduje zniknąć, zniknie.  Ja robię miejsce.

Dziękuję Panom i Paniom za odwiedzanie mojej zakładki....... 
Z poważaniem  Mars



04.02.2016

Rano przerzuciłem kolejną stronę w kalendarzu. Wsparty łokciem o ścianę, nie odrywając wzroku od ponumerowanej strony kredowego papieru zanurzyłem usta
w filiżance po pierwszy tego dnia łyk kawy. Tak. To już lipiec – pomyślałem.
Miesiąc, który dla Świata przyniósł tyle szczególnych, historycznych wydarzeń, gdyż
z pośród tysięcy bardziej, czy mniej chlubnych zdarzeń, jakie miały miejsce na przestrzeni dziejów naszej cywilizacji jedno zasługuje na specjalne wyróżnienie. No, może dwa. Pierwszym z nich jest lądowanie człowieka na księżycu, a drugim tak samo lub nawet bardziej dla mnie istotnym było przyjście na Świat Alicji, - mojej pierwszej córki.
Z melancholią cofnąłem się do owego, równie ciepłego i słonecznego dnia, który jak
i ten przywitał mnie takim samym brzaskiem. Nie zapomnę emocji, jakie towarzyszyły mi, kiedy w szpitalu oznajmiono, iż nam dziecko i zostałem tatą. Piętnaście lat temu, 15-stego lipca 1990 roku stałem się pierwszą, męską miłością swojej córki!

Powodowana moimi poczynaniami liryczna „uczuć maść”, wcierana w moje jestestwo przez Dunię już cztery lata, a polegająca na niesieniu radości wszystkim wokół
i napawaniu się widokiem życiodajnej iskierki w oku obdarowywanego beneficjenta, wywołała u mnie inspiracje do poszukiwania oraz obmyślania planu obchodów zbiegających się ze sobą „piętnastek”. Z pośród wielu wymyślonych scenariuszy wyłonił się jeden, bardzo realistyczny. Jak on wyglądał? Nie będę Was trzymał w napięciu.

Otóż, w dniu urodzin, przed wyjściem Ali do szkoły, o godzinie 7.15 Kurier doręczył jej kwiaty wraz z życzeniami. Oczywiście dziecko natychmiast do mnie oddzwoniło z podziękowaniami. Czekałem na jej telefon, ponieważ moja fantazja nie zakończyła się jedynie na kwiatowym bukiecie. W trackie tej rozmowy, ustaliliśmy,
że spotkamy się następnego dnia popołudniu. Jedynym wymogiem, jaki do niej skierowałem była prośba o dobry, elegancki ubiór. I tak, jak zaplanowaliśmy podjechałem taksówką o umówionej porze pod dom córki. „Rzeczywiście postarała się!” – Stwierdziłem w myślach, kiedy Ala zajęła miejsce w samochodzie obok mnie.
Do Arkadii, bardzo proszę” – sympatycznym tonem zaordynowałem do taksówkarza, po czym z uśmiechem zwróciłem się do Ali;
-, Jedziemy po prezent dla Ciebie, gdyż nie znam Twoich ani rozmiarów, ani preferencji.
W zamian dziecko z radosnym uśmiechem obdarowało mój policzek kwiecistym buziakiem. Kiedy, wysiedliśmy z auta, Ali usta, jak nigdy dotąd zaczęły do mnie mówić
i to nieprzerwanie. Byłem w wielkim szoku, gdyż tematem jej opowieści były sprawy dotyczące przede wszystkim chłopców, a raczej jej sympatii. „Ależ ona sprawiła mi prezent! Tego się nie spodziewałem!” Gadała non stop! Nawet wtedy, kiedy przymierzała kostium kąpielowy.
Po kilku godzinach opuszczaliśmy sklepy objuczeni torbami z zakupami. I znowu zamówiłem taksówkę, która tym razem powiozła nas na Krakowskie Przedmieście do hotelu Bristol. Tam też oczekiwał na nas zamówiony stolik. Wchodząc do pustej sali „Restauracji Malinowa”, Ala skierowała na mnie swój wzrok i sylabizując słowa głosem pełnym uznania spytała, -„ Tatusiu, wynająłeś całą restaurację dla mnie?!”
W odpowiedzi zobaczyła jedynie mój tajemniczy uśmiech.
Posadzeni przez kelnerów na naszych miejscach zanurzyliśmy się w lekturze menu. Nie spodziewałem się, że wykwintne dania serwowane przez kelnerów w białych rękawiczkach oraz ubranych we fraki, a podawane na wytwornych tacach nie przypadną córce do gustu. Nawet rekomendowana „Grasica w sosie kurkowym” przygotowana łapkami mistrza Okrasy. Nic!
Następnym razem zaproszę Cię do Mc Donalds’a” – Skonstatowałem
z przykrością.
Dopiero przy deserze z czekoladową z imienną dedykacją córeczka rozpromieniła się na twarzy. Uznałem, iż to stosowny moment do przedstawienia jej przed podróżą do domu ostatniej „niespodziewajki”. Z wewnętrznej poły marynarki wyciągnąłem bilet lotniczy do Anglii, gdzie przez dwa tygodnie wakacji Ala miała przebywać u mojej ciotki Barbary. Oczywiście już wcześniej rozmawiałem z nią o pokryciu kosztów wszelkich „ekstrasów”. Radości nie było końca, a ja szczęśliwy, że udało mi się dać dziecku trochę zadowolenia, które będzie wspominać do końca swoich dni udałem się do domu.
Mając przed oczami żywe, radosne obrazy zadowolonego dziecka postanowiłem,
że drugie dziecko - Pawełek, którego dziesiąte urodziny przypadały na 27 listopada tego samego roku, również musi otrzymać od taty jakiś „wspominajkowy” prezent. W tym celu przygotowałem dla niego nie tylko prezent, ale i wykonałem w Corelu urodzinową animację, którą głośno skomentowali zaproszeni do domu koledzy. Dalszą część jubileuszu syna przenieśliśmy do kręgielni, poczym udaliśmy się do ulubionej przez wszystkich jadłodajni z czerwono-żółtym logo MC nad drzwiami. W tej części zabawy uczestniczyła także Alicja. Po kolacji zapakowałem wszystkich do swojego siedmioosobowego multivana. Auto, jak się trafnie domyślacie wypełnione było gwarem chłopców, którzy radośnie przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Wtem cały ten miły zgiełk przerwał dzwonek Pawła telefonu. Spojrzałem na zegarek – „Punktualnie” – pomyślałem i uciszyłem towarzystwo. Również Ala, która siedziała obok mnie zawtórowała mniej łagodnie „moim” głosem.
- „Ej! Cicho tam!” – Zamieniając się jednocześnie w duży znak zapytania.
W słuchawce rozległ się głos znanego wszystkim w kraju imiennika Pawła, radiowca
z ulubionej młodzieżowej stacji Radio ESKA, który wkręcony w misterny plan obchodów jego urodzin składał mu osobiście życzenia. Na otwartych buziach uczestników eskapady wyraźnie zarysowało się niedowierzanie. Zapadło krótkotrwałe milczenie i cisza wypełniająca wnętrze całego pojazdu, którą przerwała Ala. Przeniosła, bowiem na mnie swój wzrok i wycedziła półszeptem, z nieopisaną goryczą i żalem w głosie:
-, A ty mi tato tak na urodziny nie zrobiłeś!!!

Fakt! Nie zrobiłem. Ależ ze mnie zły dureń, a nie ojciec.



03.02.2016


Moje własne „Caruso” - style Pavarotti

Tam pod Strasbourga niebem,
gdzie zielenią wierzba płacze,
Zmiłowania szukałem w słowach
„wróć jeszcze raz wybaczę”.
One gdzieś uwięzły, pozostał skały granit,
a szloch wiatr układał w deszczu pieśni,
które Ty miałaś za nic...

Tak bardzo kocham Cię!
Tak bardzo, bardzo przecież wiesz,
Choć gniew nas nie raz zrani,
Wiem, że miłością z nim wygramy.

Wejrzyj w moje serce, ułaskaw jego duszę,
Nie mogę żyć bez tego, co zniszczyć w sobie muszę.
Nie zostawię tej muzyki, zabiorę ją ze sobą,
tam, gdzie „czarny anioł” dotarł za ukochaną swoją.
I choć płyną dni i noce, we mnie się nic nie zmieniło
Dalej przy Di Trevii wygłaszam swoją miłość.

Tak bardzo kocham Cię!
Tak bardzo, bardzo przecież wiesz,
Choć gniew nas nie raz zrani,
Wiem, że miłością z nim wygramy!

Wiedz kochana moja, śmierci się już nie lękam,
Co dzień proszę o to „Pana”, lecz przed Tobą klękam.
Noc nadzieją płoną pozostaje, że nie zaznam świtu,
Suchych już łez bezkraje zostawiam w listowniku.
Nie mam już nadziei, pozostać Twoim cieniem,
Stałem się bezwiednie serca Twojego cierniem.
Więc zanim się krwią zachłysnę, popiołem wsiąknę w ziemię,
Pozwól po raz ostatni zanucić to krótkie me westchnienie.

Tak bardzo kocham Cię!
Tak bardzo, bardzo przecież wiesz,
Choć gniew nas nie raz zrani,
Wiem, że miłością z nim wygramy!

Tak bardzo kocham Cię!
Tak bardzo, bardzo przecież wiesz,
Choć gniew nas nie raz zrani,
Wiem, że miłością z nim wygramy!





Nie pozwól Duniu zniszczyć tego, co było (proszę) w nas pięknego,
Zmieniłem duszę swoją, kochając wyłącznie MIŁOŚĆ Twoją!




02.02.2016


I znowu „zmusiłaś mnie do napisania tekstu, w którym chciałbym obszernie odpowiedzieć Ci na ostatniego, maila.

Pięknie jest pisać o miłości i prawdzie w kontekście własnego nieszczęścia.
Jednakże dla mnie jest podstawą poznać i zrozumieć przyczyny jego powstania,
a nie pozostawanie w uporczywym przekonaniu, że to, co robiłem dla naszego związku było jedynie słuszne. To dążenie wynika też po części z zainteresowania historią,
a w zasadzie dyplomacją.
Poznać złożoność i wielowarstwowość Wenus jest naprawdę sztuką.
Lecz trzeba sobie zadać pytanie, czy na pewno Mars w swojej „wielkości” nie jest
w stanie tego pojąć?
Trzeba przyjąć klika wspólnych płaszczyzn, na których budowaliśmy nasze współbrzmienie. Oczywiście w zależności od okoliczności uelastycznić ich doktrynę.
Zmienne występują tak samo w życiu, jak i w rachunku prawdopodobieństwa, co trzeba mieć na uwadze, gdyż na przestrzeni czasu zmieniać się będą punkty odniesienia. Najistotniejszym jest punkt wyjściowy, a więc behawioralny, czyli to, z czym i jak się rodzimy. Jest on nad wyraz często pomijany lub skrycie zawoalowany, ponieważ nie świadomie przenosimy wzorce wyniesione z domu na grunt naszego istnienia. Są to nasze wewnętrzne płotki, czy też swoistego rodzaju dekalog, których przestawienie jest ogromnie trudne, a wręcz niekiedy niemożliwe. W rezultacie rodzą się konflikty pomiędzy parami. Osobnym zagadnieniem jest zrozumienie wartości, jakie dyktuje nam natura człowieka, tak różna i tak bardzo zależna od płci.
Tak, więc z jednej strony mamy chemię płci, z drugiej strony czynniki genetyczne.
Podążając tym tokiem myślenia, nie analizując postawy partnera możemy uczynić ogromne spustoszenie w jego psychice. Więcej! Sami kiedyś skonstatujemy naszą, własną głupotę, brak dostatecznie szerokiej empatii, której brak wcisnął nam w rękę kamień.

Zastanawiałem się jak ja pojmuję miłość. Co jest dla mnie najważniejsze, jak zrozumieć jej sens i istnienie? Czy to chrześcijańskie składanie siebie w ofierze/hołdzie dla drugiej osoby jest właściwie pojmowane? Jeśli tak, to jak to się odnosi do realiów?
Do jakich warunków przystosować to kredo mając niezmiennie na uwadze powyższe „rozterki” Wenus? Sedno w tym, iż każde z nas chce być podziwiane i doceniane.
Toteż składanie siebie w ofierze miłości dla mnie, to pozostawienie partnerce, jak największej przestrzeni dla realizacji jej własnych ambicji i rozwoju. To umożliwienie ich efektywnego urzeczywistnienia. O konieczności uczestnictwa w tych pomysłach Mars nie może zapominać, nie zależnie od formy, jakie one przybierają. Jedyne, co może, to umiejętnie zaprosić Wenus do swojego ogródka zainteresowań i równie umiejętnie przekonać ją, że” jego” też jest warte „jej” atencji oraz inklinacji.

Najgorsze, że ten mój algorytm był od zawsze. On nie uległ metamorfozie.
Przyczyną nie były też pieniądze. Nie byłem materialistą i nie zamierzam nim zostać.
Ona też nie, choć wspomniane powyżej punkty odniesienia uległy zmianom w jej świadomości, ponieważ „Środowisko” w oparciu o zaciągane kredyty rozwijało się szybciej, niż My.
Wyjeżdżało na drogie wakacje, bywało tu, czy tam.
Z resztą o domniemanych przyczynach można rozmawiać długo, ale czy rozwikłamy tę zagadkę?
Z jednego chcę Ci się zwierzyć. Drapiących, jak to trafnie określiłaś pań jest kilka, lecz pomimo własnej, coraz niższej samooceny pozostają one za drzwiami. Nie uwodzę ich
z premedytacją, nie bawię się nimi, nie stanowią wendety własnej porażki. Taki jestem, lecz
w momentach, kiedy chcą zabawić się w chemiczki dochodzi do mnie uporczywe pytanie
 – Czy ja jestem jedynie wart tylko tyle?





01.02.2016




Spotkania w Brukseli, wrzesień

We wrześniu decyzją zarządu zostaliśmy z Dunią wysłani na dwa tygodnie do Belgii z „misją tworzenia" i ocieplenia wizerunku naszego stowarzyszenia”. Przyczyn tego wyjazdu było ponadto kilka. Najważniejszym jednak było otworzenie kontaktu z instytucjami rządowymi i poza rządowymi tego ślicznego kraju mającymi na celu uzyskanie nie tylko dotacji na nasze działania pro biznesowe wspierające Belgów w Polsce,
ale i zwiększenie liczby członków stowarzyszenia, które reprezentowaliśmy. 
W tym celu, jeszcze na długo przed naszym wyjazdem, Dunia nie szczędząc wysiłków przygotowała misterny plan naszej eskapady.

I tak, następnego dnia po przylocie do Brukseli, na stacji metra „Montgomery” wsiedliśmy do kolejki i ruszyliśmy na przeciw naszym wyzwaniom.
Po kilkunastu minutach nasza kolejka zatrzymała się w centrum, gdzie wraz z wytaczającym się z nami tłumem, wspinając się po kolejnych stopniach schodów, wylaliśmy się na opromieniony porannym słońcem bulwar. To dobry znak pomyślałem, gdyż ten dzień rzeczywiście pod względem ilości zaplanowanych spotkań był bardzo intensywny i nieskończenie długi. Odwiedziliśmy biura przedstawicieli handlowych rządów Flandrii, Walonii, wspólnoty Brukseli, a także trafiliśmy przed oblicze bardzo ważnego przedstawiciela Ministerstwa Spraw Zagranicznych Królestwa Belgii. Człowiek ów odpowiedzialny był m.in. za propagowanie biznesu belgijskiego w Polsce. Ta najważniejsza dla mnie wizyta przyniosła mi osobiste korzyści, które mogłyby wpłynąć na moje dalsze losy. Zależało mi, aby uzyskać zgodę nie tylko na publikację kolejnych edycji katalogów zawierających uaktualnianą „mapę obecności belgijskiej" w naszym kraju, ale również na akceptację nowego projektu edytorskiego, jakim miała stać się moja książka. Było to dla mnie istotne w aspekcie propozycji pracy, jaką dostałem od jednego z moich sąsiadów, profesora i wykładowcy na jednej z warszawskich uczelni, szefa katedry stosunków międzynarodowych.

W trakcie tej rozmowy w MSZ padło werbalne zapewnienie, iż złożona przeze mnie propozycja jest bardzo interesująca, gdyż na podłoże biznesowe i świadczy o wizerunku Belgii. Droga do napisania pracy doktoranckiej została otwarta.
Należało przekonać jeszcze nasz zarząd.

Po opuszczeniu murów belgijskiego MSZ, zapadający wieczór w swojej szarości oznajmił zakończenie spotkań i wypychał nas ponownie do stacji metra.
Żywo przeżywaliśmy z Dunią nasze dzisiejsze wydarzenia, głośno je komentując w drodze na stację. Cały dzień podekscytowani pragnęliśmy po nie lada wysiłku intelektualnym odstresować się i ochłonąć emocjach. Chcieliśmy usłyszeć normalny głos naszych znajomych – Piotra i Agnieszki, którzy czekali na nas z kolacją w swoim mieszkanku nieopodal stacji Montgomery. 
W zapełnionym wagoniku w milczeniu stanęliśmy przy wejściu, trzymając się mocno pionowego uchwytu. Nie przypuszczałem, ze w przepływającym ludzkim potoku twarzy przyjdzie mam odbyć jeszcze jedno „interesujące” spotkanie.
Stało się to możliwe za przyczyną pewnej pary dwóch bardzo młodych dziewcząt, które stanęły dosłownie vis a vis nas.           
Nie ukrywając egzaltacji jedna z nich zaczęła opowiadać koleżance historię, jaka przytrafiła się jej  w dyskotece.

-, I wiesz kurwa, co?! – Z siłą „pepeszy” wyrzuciła z siebie pierwsza.         
-, Nie, a co kurwa! – Odpowiedziała ze znakiem zapytania druga.

-, Słuchaj, wczoraj byłam, kurwa w dyskotece, kurwa! – Kontynuowała pierwsza

-, I wiesz kurwa, jak zobaczyłam tą Kurwę, kurwa, to myślałam, że nie wyrobie kurwa! A co to była za kurwa, z tej kurwy, kurwa. Ty! Oko, tak jakość chujowo pomalowane kurwa, blond włosy, takie długie i postrzępione kurwa, jakaś taka
w chuj krzywa, kurwa i jeszcze ta.... Kurwa, no mówię Ci szkoda gadać, kurwa! Myślałam, że nie wyrobię, kurwa! A ten mój fagas, kurwa, jak mnie zobaczył, kurwa, tak spierdalał, kurwa, że tamta Kurwa, jak za nim poleciała kurwa,
to myślałam, że się kurwa po drodze w pizdu rozpierdoli, kurwa!

 -, O kurwa! – Wydała z siebie głos druga, kiedy pierwsza musiała „zmienić” magazynek z powietrzem w swoich płucach, aby dalej „pruć” qurwami ze swojego karabinu.

-, I wiesz myślałam, że tej Kurwie zaraz coś zrobię kurwa!......itd.

            Staliśmy z Dunią w milczeniu i głos nam odjęło. Po krótkim czasie,
kiedy dojeżdżaliśmy do naszej stacji, rzuciłem, krótkie przepraszam po polsku w stronę zajętych sobą i swoją dyskusją pań. Jednocześnie zaczęliśmy przesuwać się do wyjścia.
Nie chciałem poznać reakcji na twarzach owych kobiet, gdyż zamilkły chyba na dość długo ze zdziwienia. Nie odwracając się za siebie, również w milczeniu płakaliśmy z Dunią ze śmiechu, konstatując, że właśnie odreagowaliśmy nasz dzisiejszy stres „intelektualny”.
I jak nie być wdzięcznym naszym rodakom zagranicą!? A jakie pouczające wzruszające spotkanie, qurwa!




31.01.2016




Kobiety, lody i samochód.
Pomyślicie zapewne, że znowu jakiś mitoman dorwał się do klawiatury i chce coś nowego w tym temacie dorzucić. Nic bardziej mylnego! Więc słusznie spytacie, co kryje się za tym zawoalowanym tytułem „Kobiety, lody i samochód”. Cierpliwości. Jak wiadomo tzw. „ogólna kobieca kultura techniczna” (a w przypadku samochodów -„motoryzacyjna”) - powiedzmy sobie śmiało jest najoględniej to ujmując na dość niskim poziomie. Dla nich samochód z definicji ma sam chodzić, czyli jeździć. Co bardziej pojętne owszem wiedzą, że samochód ma kierownicę, „wajchę” zmiany biegów, około czterech kół jezdnych, jakieś przełączniki, akumulator, może gdzieś rozrusznik, a z tyłu tłumik. Nie wiedzieć, czemu najlepiej idzie im zgadywanie, gdzie zamontowano zbiorniczek spryskiwacza. I to niestety najczęściej wszystko, na co stać naszą płeć piękną. Toteż, z uwagi na powyższe, wielokrotnie ulegam kobiecym prośbom dotyczącym pomocy dokonania trafnego wyboru przy zakupie samochodu. Zresztą podejrzewam, że wielka rzesza mężczyzn poproszona o to samo, również z rycerskim honorem nie odmawia. W tym miejscu ubolewam, iż do tej pory nie wyprodukowano specjalnie dedykowanego samochodu dla pań. I nie chodzi bynajmniej o pojazd specjalny, podobny do samochodów inwalidzkich lub dodatkowo, trwale oznaczony nowymi, ostrzegawczymi piktogramami w rodzaju „UWAGA BABA”, czy „ZACHOWAJ ODSTĘP - MAM NA POKŁADZIE MAMUSIĘ” albo „JESTEM KOBIETĄ, WIĘC CZY MUSISZ JECHAĆ ZA MNĄ TAK BLIZIUTKO!?”, lecz o zupełnie nowy, zmyślnie pomyślany, funkcjonalny, „dorosły samochód”. W ich oczach musi być „taki męski”, masywny, muskularny, a jednocześnie bardzo kobiecy. Taki milusiński, ale żeby miał takie „Coś”, takie „wwhhrrrrrauuu”. No i żeby można było prowadzić w szpilkach. Natomiast pedały nie były za daleko, a kierownica zbyt blisko. No i koniecznie musi mieć wielki schowek w prawym siedzeniu na wielką torbę. Tylko taki, aby torebka była dobrze schowana, a jednocześnie na wierzchu. Schowana, bo wstrętny złodziej zbije szybę i ją ukradnie, a jednocześnie na wierzchu, pod ręką, kiedy trzeba szybko odczytać SMS’a lub przypudrować nosek. Już o odpowiednio oświetlonym trójdzielnym lusterku zamiast przysłony przeciw słonecznej nad przednią szybą nie wspomnę! Na marginesie kilka lat temu w Szwecji nawet powołano zespół kobiecych ekspertów Volvo, które opracowały kilka udogodnień dla kobiet i …na tym koniec. Poza tym napisano już kilka rozpraw naukowych o konieczności produkcji takiego samochodu, bo ów potrzebę dyktują zmiany socjologiczne modelu roli kobiety we współczesnym Świecie. Wielka szkoda, że nie zrealizowano tych zamierzeń, gdyż coraz częściej, rzucając na jedną szalę nasz męsko-samczy autorytet musimy stroszyć grzywy (o ile jeszcze mamy, co stroszyć), jaki wybrać dla niej najodpowiedniejszy model auta. Robimy wszystko, by wierzące w nas, jak naród żydowski Mojżeszowi kobiety „pogłaskały” naszą próżność dobrym słowem. Toteż z pasją oddajemy się nudnym zajęciOM - niestety najczęściej bezinteresownie - zgadywania, o co „kaman” w jakimś tam samochodzie, i który z nich i po cholerę jest lepszy od innego. I dzieje się to zazwyczaj za namową naszej famme niesienia jej biednej, samotnej koleżance z biura pomocy w tej dziedzinie. I nawet, jeśli wynajdziemy już coś „cool”, coś, co nawet jeździ i wygląda, i nie ma nudnego wnętrza oraz kosztuje nie za dużo, a co najważniejsze nasz wysiłek znajdzie słowa uznania z ust owej koleżanki w postaci wyświechtanego - „Ale ty jesteś niesamowity!, Co ja bym bez ciebie zrobiła?, czy inne bzdury w tym rodzaju, to i tak okaże się, że „usłużni koledzy terroryści” z serwisu gwarancyjnego coś spieprzą. Wtedy cała, misterna, cierpliwa, koronkowa akcja wali się jak wieże WTC. Przeżywam wtedy identyczne deja vu, co inni tego typu konsultanci w podobnej sytuacji. „W podziękowaniu” wzrokowy przekaz, a raczej cios Gołoty krzyczy - „No i co, a nie mówiłam!, Nie jesteś mężczyzną!” lub inne bzdury w tym rodzaju. Lecz po krótkim czasie, kiedy wstajesz z desek i dochodzisz po tym ambicjonalnym tsunami do siebie, bynajmniej nie załamuj się. Jest okoliczność łagodząca. Pomyśl, że to tylko była już „była” koleżanka twojej kobiety. Jeszcze lepiej, jeśli to była ta „była” koleżanka, co miała zły wpływ na twoją.
(O wpływach koleżanek na życie mężczyzn w następnym felietonie). Zupełnie inaczej jest, jeśli jesteś w tzw. związku. Otóż, po kilku, nie naganie przeżytych latach, za wzorowe zachowanie, w nagrodę dostajesz wreszcie pozwolenie na zainteresowanie się jakimś nowym lalko-wozem. Nabierasz wtedy takiego power’u, jakbyś opchnął naraz 40 stopowy kontener amfy. No teraz to możesz poszaleć! I nie oszczędzać się! Jeździsz na „legalu” po komisach, dealerach, w dzień i w nocy serwujesz w sieci, wydajesz na telefony, gazety i giełdy. Wykazujesz się profesjonalną wiedzą z zakresu motoryzacji. Czujesz, że jesteś idolem. No prawdziwy Macho i nie ma przebacz! A Ona, twoja wierna fanka tylko słucha i w myśli notuje, przyczaja się, jak armia Kutuzowa, żeby uderzyć na twoje tyły w najmniej oczekiwanym momencie. Ma cię w ręku. Wie, to, co chce wiedzieć – gdzie, z kim i której godzinie. A co Ona robi w tym czasie? Na pewno nie to, o co cię permanentnie podejrzewa. Oczywiście! Bardzo ciężko pracuje na „Wasz” nowy nabytek. I wreszcie nadchodzi ta chwila – kulminacja. Znalazłeś, przedstawiasz oferty, uzasadniasz, wysilasz wszystkie szare i inne komórki. Sądzisz, że ten twój wymarzony będzie Jej spełnieniem, i że trafiłeś w gust - za pozwoleniem - teściowej. Myślisz, że już niemal kupujesz autko. Nic bardziej błędnego! Zanim to zrobisz i zapłacisz Jej ciężko zarobionymi pieniędzmi, a co gorsza pieniążkami mamusi, za któryś wybrany z szerokiej oferty rynkowej pojazd, spytasz: - „To, który kochanie Ci najbardziej odpowiada?” Ona, (oczywiście znając wcześniej zdanie mamusi) w odpowiedzi: - „Ja nie wiem, nie znam się tak dobrze, ty wiesz lepiej…” - wyszepcze kokieteryjnie niepewnie i słodko. A po chwili dorzuci jakby od niechcenia, ale już z niekrytą irytacją w głosie: „-Wybierz wreszcie!” - Pokazując, że zaraz strzeli focha.
I tutaj miejsce na tytułowe lody. Otóż, kiedyś w górach, w jakimś przydrożnym sklepie wybieraliśmy właśnie z ma femme lody. Chciałem być jak zwykle charming i ciepło pytam    
-, Na jakie masz ochotę kochanie?        
W odpowiedzi usłyszałem coś w owym, znanym już tonie sakramentalne: - „Ty wybierz!”      
- „OK. Biorę te” - i sięgam po pojemniczek z lodami waniliowymi, jednocześnie słysząc z ust „Mojej Pani” twierdząco:  
- „Ale ja wolę kawowe!”
Z samochodem było identycznie. Wyciągam rękę po samochód, a ona –„NIEEEEE! -, Ma być Peugeot i już!”- uparła się na Jej „lewka”, jak go pieszczotliwie nazywa.        
No cóż. Od tamtej pory nie kupuje lodów. Z wyborem samochodu dla kobiet koleżanek taż dałem sobie spokój. Czekam tylko na chwilę,
aż jakaś mądra firma zapełni tę lukę w ofercie rynkowej, a życie może stanie się mniej dokuczliwe.
Podpis
Świadomy




29.01.2016 


















OPOWIEŚĆ NR 1




Słoneczne, niedzielne, upalne popołudnie rozleniwiało wszystkich swoimi ciepłymi promieniami. Toteż Dunia bardzo chciała uciec gdzieś, aby spokojnie nabrać sił na następny tydzień.
- „Dobra”, - Powiedziała Dunia. – „Wysyłamy maila do pani Virgini
z prośbą o kontynuowanie prac remontowych w jej mieszkaniu i zaraz jadę z Nico i Anią do Baden Baden na basen” - Po czym chciwszy mojego laptopa zalogowała się na swojej skrzynce mailowej i zaczęła pisać, co chwile przerywając na głos konsultując ze mną treść korespondencji.
 
- „Wyślij!” – Równocześnie z kliknięciem ikonki „enter”, dzwonek domofonu oznajmił, że jej koleżanka z biura Ania właśnie jest na dole
i czeka pod drzwiami wejściowymi do budynku.
- „To my wychodzimy! Cześć!” – Chwyciwszy przygotowane wcześniej rzeczy basenowe szybko zbiegli na dół i już w trójkę ruszyli
w drogę
. Jeszcze chwilę pokrzątałem się po kuchni i wróciwszy do salonu zasiadłem na miejscu Duni, gdzie przede mną stał otwarty laptop. Ku mojemu zaskoczeniu, po raz pierwszy od dziesięciu lat zobaczyłem jej otwartą skrzynkę e-mailową.
- „To niesamowite” - Ze zdziwienia przetarłem oczy. – „Jedyna okazja, aby może znaleźć kilka odpowiedzi na nurtujące mnie pytania dotyczące jej związku z Dawidem”, byłym mężem. Dość krótko i pobieżnie przejrzałem kilka ich maili, lecz mój wzrok przykuł inny nadawca i odbiorca w jej poczty. Nijaki zdzichwilczek. To, co ujrzałem i przeczytałem było dla mnie szokiem! Nie da się opisać, a może lepiej nawet nie próbować to, czego się z tej 215 mailowej wymiany dowiedziałem! Dostarczycielem skrywanym pod zawoalowanym adresem był nie kto inny, jak sąsiad z Ponikwi o imieniu Rysio. Próbowałem wszystko skopiować, lecz działając w emocji moje starania były nie udolne. Nie mogłem opanować drżenia. Zmierzch za oknem zapadł szybko. Odrętwiały, bez żadnego wyrazu zszedłem do swojego samochodu. Nie pamiętam nawet, kiedy znalazłem się na stacji benzynowej z zamiarem zakupu papierosów. Lecz we Francji, tak jak w innych krajach nie kupi się ich nawet w super markecie. Za wskazaniem sprzedawcy udałem się do „Turka” i tam po dziewięciu latach kupiłem pierwszą paczkę fajek. Zasiadłszy na zewnątrz lokalu przy stoliku, nawet nie czułem, jak po gorącym dniu z nieba zaczęły spadać delikatne krople deszczu mieszającego się ze spływającymi po moich bladych policzkach milczącymi łzami. W uszach miałem przez cały czas ich głosy, które czytały linijki mali. Mali, które choć wymienione po raz ostatni prawie dwa lata temu nie straciły nic ze swojej ważności. Dowiedziałem się o rzeczach i okolicznościach oraz zajściach, o których nikt w mojej sytuacji nie powinien się dowiedzieć.    
I tak życie oszukało mnie po raz kolejny, głośno drwiąc z mojej miłości.
W głowie kłębiły się myśli, które wywoływały demony przeszłości, wypełzające ze wszystkich zakamarków umysłu. Jak gdyby ktoś ponownie po otwierał walizki z zawartością spraw już dawno wybrzmiałych. Powracały pytania, na które zawsze słyszy się jednakie odpowiedzi. Ale nie to było najistotniejsze. Liczyły się fakty. Najważniejszym dla mnie był obraz przywołujący wspomnienia czegoś wyjątkowego. Czegoś nie pospolitego, spotykanego jedynie w poczytnych powieściach miłosnych, a jednak prawdziwych! Stworzonych - jak myślałem - dla ludzi super wyjątkowych.
I tak mój cały, wyżej opisany wysiłek pogrążył mnie w depresji, gdyż przesyłane maile datowane były w okresie przed i po „zaręczynowym”. To było dla mnie więcej niż przysłowiowy policzek. Chyba każdy mógłby się - mówiąc delikatnie - zirytować, gdyby jego oczom pojawiły się słowa zapewniające innego o tym, jak bardzo…
Dodatkowo przeczytałem jeszcze inne, śmiałe maile do innych mężczyzn. Jednym z adresatów był Jej psychiatra - oczywiście podsunięty przez mamusię -, z którym jak zapewniała wcześniej i później nic ją nigdy nie łączyło. A jednak! Udało się Jej spostponować wniesiony przez Nią dla mnie w kwietniu 2009 roku prezent imieninowy. Polegało to na tym, iż opisała w maliu adresowanym do niego dzień, w którym, jak to wyraziła „przekazała swoje doznania z testowania Ferrari”. To testowanie było prezentem imieninowym dla mnie.
Poza tym, zostali znajomymi na Naszej Klasie, ON lekarz - ONA pacjent. Rzadkość! A jednak?!
    

Gdy wreszcie zmęczony dzień zaciąga
rolety chowając się przed nocą,
A przytłumiona muzyka niesie tkliwe nuty,
Przez pusty pokój ciągnę mą samotność,
Przedzierając się przez ciernie kolejnych myśli nieposkładanych.

W dłoniach skrywam mokrą twarz wyżętą z łez rozpaczy
Rozbijając ból o milczące, martwe ściany,
komicznie szydzące z mojej miłości.
Przeszywające pamięć błyskawice krępują ruchy
I tylko papierosa smak gasi na moment kolejne łkanie.

Bolało! Bo życie musi się toczyć dalej. Zostałem ze swoim bólem sam, gdyż nie chciałem nikomu wyznać, co zaszło. Strasburski świat,
w którym się obracamy jest bardzo hermetyczny i nie wybacza potknięć.
Nie mogłem nikomu wyznać swojego bólu, gdyż zaszkodziłoby to bardzo
Jej opinii wśród społeczności, do której - chcąc czy nie - należeliśmy.
Toteż, dlatego w milczeniu płakałem po kątach, kiedy docierały do mnie ogłupiające myśli bezbronności, paraliżujące moja aktywność zawodową.
W tym okresie nastąpiła także pierwsza z zaplanowanych wizyt na okres wakacyjny w domu Duni. Oto z początkiem czerwca, na dłuższy czas przyjechali Jej rodzice. Już od samego progu powitał mnie chłody ton Jej ojca – Jana.        
Nie ukrywam, iż moje równie chłodne powitanie było reperkusją na jego zachowanie. Lecz dzięki Bogu w tym też okresie znalazłem dorywczą pracę przy remoncie domu należącego do jednej z rodzin polsko-francuskich,
co pozwoliło na nie przebywanie pod jednym dachem z gronem moich adwersarzy. Jednak nie dało się nie wyczuć napiętej sytuacji między mną
a Dunią. Dodatkowo cierpiałem na jadłowstręt, więc nie dzieliłem miejsca przy stole wraz z resztą „rodzinki”.         
Po jakimś czasie sam chciałem porozmawiać z rodzicami Duni o tym, co się wydarzyło, lecz nie dopuszczono do tego. W zamian wysłuchałem monologu Jej ojca głoszącego poprawne zachowanie w takiej napiętej sytuacji. Stwierdził, że powinienem na kilka miesięcy wyjechać, bo według niego będzie to najlepszym remedium na uciszenie i przemyślenie naszego związku z Dunią.    Taką to poradę dla mnie wysnuł po tym, jak usłyszał
z ust swojej córki, że ”…znaleźliśmy się na rozstaju”.
A przecież, zostałem zapewniony przez Nią, że chce kontynuować nasz związek! Kolejne kłamstwo, jak się później okazało nie ostatnie, jakie ujrzało światło dzienne z Jej strony!!!!
Kryzys między nami narastał w stopniu geometrycznym. Odnosiłem wrażenie, że wszystko sprzeciwia się naszemu szczęściu. Do naszego domu przybywali kolejni goście, a w między czasie dotarła do nas także wiadomość, iż Duni były teść zmarł w oddalonym o ponad 500 km Tur. Oczywiście na pogrzeb pojechać miał jego jedyny wnuk Nicolas, a za nim podążyła jego mamusia. Na nic zdały się moje prośby, by w takiej chwili udowodniła mi, że jestem ważniejszy od jej obecności na tej „uroczystości”. Więcej! Przyczyniło się to do „wyproszenia” mnie ze Strasbourga. Musiałem wraz ze spakowaną meblami ciężarówką, zgodnie z oczekiwaniami Jej starych spakować wszystkie swoje graty i na czas nieokreślony wynieść się z Jej domu i zamieszkać w Gutach, na naszej działce.
O ironio losu! Scenariusze znane i tak często powielane w dziejach, kiedy manipulowane społeczeństwo przeistacza ofiary w kata. Cóż Jezus też został przymknięty i skazany przez Judasza za niewinność. Na tym polega komizm dziejów!
Trzy tygodnie trwała moja rozłąka podczas, której prawie nie jadłem, nie spałem, piłem i zacząłem dochodzić do 40 sztuk papierosów wypalonych dziennie. Przydarzył się nawet wypadek omdlenia i bolesnego uderzenia w głowę, którego skutki odczuwam czasami w chwilach nazwijmy to trudnych.    
Co w tym czasie robiła Dunia? Tego nie jestem w stanie zweryfikować.
Lecz ja postanowiłem być wierny swojemu ego i wierzyć, że nie wszystko
jest stracone. Wierzyć, że należy i trzeba wytrzymać i wzmocnić się wewnętrznie.
Popaść w apatię i spieprzyć wszystko, co się dokonało można szybko,
a najtrudniej jest wyciągnąć wnioski i poddać je analizie. Postanowiłem
walczyć przynajmniej przez jakiś czas. Nie być nachalnym, ale użyć
techniki łagodnej perswazji. Zainspirować drugą stronę w taki sposób,
aby „MOJE” stało się „JEJ”. Sam zresztą na własnej skórze odczułem skutki techniki – „kropla drąży kamień”, czyli częstego i niewidzialnie dokuczliwego dążenia do przetransportowania swojego widzimisie, tak ulubionej techniki i stosowanej od zawsze przez Jej mamusiuniunieczkę.
     
W czasie pobytu w Gutach starałem się zająć czymś innym,
a dni wypełnić pracą. Ponieważ, nie wiedziałem jeszcze wtedy, iż nasze rozstanie będzie trwać miesiąc, zakupiłem (jak się później okazało) feralny samochód, który będzie przysparzał tak wiele kłopotów i wydatków. Sądziłem, będąc z wykształcenia także i technikiem mechanikiem samochodowym, że uporam się dość szybko i bez przeszkód ze swoim nowym nabytkiem. Podczas moich wielu pobytów w „rodzinnym” warsztacie położonym blisko 30 kilometrów od domu, jeden z klientów oferował do sprzedaży, sprowadzony z Francji pół roczny samochód
o minimalnym przebiegu. Pojazd był właśnie na etapie kończenia naprawy, a ponieważ Dunia wspomniała mi, iż jest w trakcie poszukiwania jakiegoś samochodu, w rozmowie telefonicznej wspomniałem Jej być może o nadarzającej się okazji przyjazdu do Polski.        
I tak w trzy tygodnie później odebrałem Ją z dworca centralnego.
Lecz Jej przyjazd obwarowany był kilkoma musikami. Najważniejszy
to stawienie się przed obliczem specjalisty psychiatry, a w następstwie psychoanalityka w jednej z lepszych poradni zdrowia psychicznego
w Warszawie, jeśli chcę myśleć w ogóle o naszej wspólnej przyszłości. Wiedziałem, iż nie jest to mi potrzebne, gdyż miałem wewnętrzne, słuszne przekonanie, że moje zachowania były delikatne, acz niepozbawione emocji. W tym celu, do wytypowanych przez Dunię placówek zatelefonowałem, umawiając się na spotkanie z lekarzem.
-, Witam pana, - Zza biurka przywitała mnie pani psychiatra.
-, Proszę usiąść, - Ruchem ręki wskazała mi wygodny fotel naprzeciwko.
-, Z czym pan do mnie przychodzi?- Zaczęła wywiad.
W krótki sposób opisałem swój problem, wyłuszczając całą prawdę, gdyż chciałem faktycznie poznać, czy ze mną jest wszystko OK.
Opowiedziałem o moich podejrzeniach, o mailach, esemesach, skaypie oraz i o tym, że chciałem potwierdzić gotowość swojej partnerki do kontynuowania naszego związku. O tym, iż Jej nie śledzę, nie nękam telefonami bez potrzeby w ciągu dnia, że nigdy Jej nie inwigilowałem i nie obrażałem. Że nie obnoszę się w żaden sposób ze swoimi „sensacjami”, bo już kiedyś to zrobiłem w przypadku romansu Dagmary i zakończyło się to klęską mojej rodziny. Że chcę i muszę dopóki jeszcze nic straconego walczyć o NAS!
-, A co z alkoholem?- Spytała
-, Cóż, nigdy nie nadużywałem, ale w ostatnich dniach piję, by zasnąć, i budzę się po dwóch, trzech godzinach.
-, To normalny skutek zaburzenia snu w tym stanie. Ale nie przepiszę panu żadnych środków, gdyż nie widzę potrzeby! Musi pan jednak spróbować nie pić, a problem pańskiego snu zniknie. Zobaczy pan. Proszę spróbować. Szkoda tak przystojnego i fajnego, kawał faceta zmarnować! – Dodała z uśmiechem na pożegnanie.
-, Przepraszam, korzystając z tak unikalnej okazji, czy mogę pani zadać dwa pytania?- Odważyłem się poza „konkursem” zagadnąć moją pani doktor.
-, Czy uważa pani moje zachowania za normalne, kiedy próbuję sprawdzić, aby ponownie uwierzyć w swojej dziecięcej naiwności zapewnieniom, że to było tylko raz i że nigdy wcześniej, ani później nic innego się nie zdarzyło?
-, Nie, z tego, co widzę i słyszę, a proszę mi naprawdę uwierzyć widziałem już wiele, pańskie zachowanie jest bardzo fair i oczywiście, jak najbardziej prawidłowe. Pańska partnerka nie ma się, czego obawiać, a powinna jedynie sobie w duchu pogratulować, że jest u Jej boku ktoś taki jak Pan. To tyle. Czy jeszcze chce się pan o coś spytać?- Dodała na koniec już z wyczuwalnym zniecierpliwieniem.       
-, Tak, ostatnie pytanie. Czy uważa pani, iż lekarz nawet psychiatra, który kontaktuje się z pacjentem ponoć jedynie w murach przychodni i jedynie w celu medycznym zaprasza swoje wytypowane pacjentki do grona „swoich przyjaciół” na Naszą Klasę?         
W odpowiedzi najpierw namalował się na jej twarzy ironiczno-zagadkowy uśmiech, po czym dodała:
-, Nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek pozwoliłabym sobie na taki gest! - Zakończyła stanowczo i krótko.     
Wkrótce potem Dunia znała stanowisko psychiatry i była strasznie zawiedziona, gdyż nie dała wiary jego sentencjom. Poprosiła, abym zamówił wizytę u innego, doświadczonego psychiatry lub psychologa, najchętniej rodzinnego. I tak też uczyniłem. Na spotkanie mieliśmy zgłosić się we dwoje, gdyż termin wizyty przypadał na czas jej przyjazdu do kraju po nowy, samochodowy nabytek. Niestety, i tym razem było Jej nie w smak przełknąć gorzką pigułkę. Lekarz podsumowując spotkanie, stwierdził, iż ja bardziej niż Ona pragnę naszego związku. Ale i dla mnie został wysłany bardzo znaczący sygnał. Lekarz stwierdził, że nie umiemy ze sobą rozmawiać.
Musiałem coś dla nas zrobić. Dobrym przyczynkiem do jakiejś rozmowy,
do nawiązania ponownie szczerych, bliskich i bezpiecznych kontaktów mógłby stać się wspólny wypad do miejsc sentymentalnych. Nie naszych tych z przeszłości, lecz nowych, twórczych. Wybór padł na Pasym. Dlaczego? Bo z tym miejscem były związane losy bohaterek trylogii pani Kucińskiej, którą przeczytaliśmy niemal równolegle i których losy śledziliśmy na szklanym ekranie. W czasie jazdy nawiązałem z Dunią delikatną rozmowę na temat wizyt u lekarzy. Oczywiście musiałem bardzo mocno i werbalnie przytakiwać na jej początku, by później stawiać nieśmiało pojedynczo znaki zapytania, cały czas utwierdzając Dunię, iż Ona ma pełną rację. Wiedziałem, że ambicja nie pozwoli Duni pozostawić tak
sobie stwierdzenia, iż Ona nie umie rozmawiać! To była jedna z najcięższych oraz najważniejszych rozmów w moim życiu. Udało się osiągnąć w niej nie tylko znalezienie źródła Duni niedoskonałości, ale wypłynęły także wskazówki postępowania dla mnie na przyszłość. Następnego dnia, od rana Dunia, jako zodiakalna waga zadawała mi dziesiątki pytań dotyczących mnie i mojego wyobrażenia dalszej kontynuacji naszego związku. W pewnym momencie zmęczony niekończącą się kafeterią pytań stwierdziłem:
      
-, Przepraszam, ale dość! Przestań! Nie nakręcaj się! -, Zacząłem szorstko tonem niewnoszącym sprzeciwu.   
-, Wczoraj i dzisiaj wydaje mi się, że znaleźliśmy wspólne, mocne punkty przemawiające za naszym związkiem. Tak, czy nie?! Znalazłem słabe swoje i Twoje obszary. Jeśli, już je znamy, to sprawa wydaje mi się bardzo prosta kochanie. Wiesz przecież, jaki jestem i zadaj sobie pytania, czy chcesz być ze mną czy też nie?

Po godzinie przebytej w samotności podeszła do mnie i powiedziała, że faktycznie
rozstanie nie jest panaceum lub też dobrym rozwiązaniem. Możemy zawsze
to zrobić, lecz życie nie znosi pustki, a przyjdzie za jakiś czas chwila, w której stwierdzimy, iż decyzja ta mogłaby być zbyt pochopna.
-, Dajmy sobie jeszcze jedną szanse! Ale mam jedynie prośbę. Przyjedź za tydzień po mnie do domu, bo chciałbym spędzić go sam na sam z synem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz